W labiryncie “Apocalypsis”

W WIĘKSZOŚCI SĄ TO TEKSTY OPRACOWANE NA BAZIE MOICH DAWNYCH NA TEMAT TEGO UTWORU ZAPISÓW.  DOREDAGOWANE PRZED UMIESZCZENIEM ICH TUTAJ.

W owym czasie, (był rok 69 i 70), próbowałem z jakiejś chyba jeszcze obowiązkowości, z jakimś poczuciem niedopełnienia, wchłonąć, a potem wypisać z siebie impakt tego utworu. Bo pomimo tego, że tyle lat, tygodni i godzin obserwowałem długą i mozolną drogę, na której ten spektakl powstawał, gdy ukazał się wreszcie w ostatecznej formie, zjawił mi on się jako coś zdumiewająco innego.  Inne było i dotyczące innej rzeczywistości niż to czym były “Ewangelie”.  Ogromny wyczyn. Dokonali tego w ostatecznym desperackim rzucie, w kilka tygodni zimą i wiosną 69 roku.

1

Różnice między “Ewangeliami” i “Apocalypsis” były bardzo istotne. “Ewangelie” były jeszcze działaniem przez pozytyw.  Ważną opowieść z religijnej czy legendarnej historii ludzkości tu się jeszcze opowiadało, – i mimo wielu elementów mało ortodoksyjnych, a nawet obrazoburczych,  jeszcze się ją afirmuje : oto ten dobry, ten Jezusik, a może po prostu dobry człowiek, czysty i naiwny wśród zepsutych i cynicznych.  Takie się miało wrażenie przy “Ewangeliach”. W gruncie rzeczy to było jeszcze w zgodzie z jej duchem, było afirmatywne.  W “Apocalypsis” to znikło, jak z barwnej wersji przeszło w biel i czerń, uzyskało siłę negatywu.  W próbach “Ewangelii” ta przemiana już się oczywiście stopniowo rodziła, ale było to jeszcze niewyklute, niedopowiedziane, jeszcze zmieszane z  pociągającym lirycznym romantyzmem. Przy “Ewangeliach” można było też mieć poczucie, że jest to jakaś inna, dość ciekawa zresztą wersja teatralnej dyskusji na temat : Jezus czy człowiek ? Jaki człowiek ?  Jezus szarpany wątpliwościami wobec samego siebie (Renanowskie dylematy).  No ale z tym wszystkim “Ewangelie” były w działaniu wspaniałe, wzruszały nas, kochaliśmy je – my którzyśmy na to patrzyli.  Natomiast “Apocalypsis” potem chwytało za gardło.

Musiało też nastąpić odrzucenie coraz bardziej już nieszczerej psychicznej aury wokół postaci Jezusa (i po prostu też aktora, Ryszarda) jako umęczonej ofiary.  Nieco sentymentalnej i przez to właśnie nieszczerej, trochę pochodnej z  “Księcia Niezomnego”.

Ten nowy utwór, “Apocalypsis”, nie mógł już być tylko pięknym i intensywnym spektaklem zbudowanym na  wyobrażeniach z naszej dziecięcej – rodem wręcz z książeczek do nabożeństwa – ikonografii.  Owszem było to piękne, pociągające, no bo przecież nasze, z dzieciństwa, a to, że ten dziecięcy świat był naruszany, gwałcony (łagodnie zresztą, prowokacyjnie), było przez to jeszcze bardziej poruszające.  W pasażu do “Apocalypsis” nastąpiło oczyszczenie z nadmiernej ornamentyki chrześcijańskiej (dość często nawet w wersji prawosławnej).  W “Ewangeliach” ta ornamentyka niosła w sobie jakiś narzut złego gustu.  A u Grota było bardzo silne wyczucie kiczu, “kiczofobia” wręcz.  Wszystko to spowodowało, że nie zdecydowali się na dokończenie i publiczne otwarcie tego przedstawienia w wersji zatytułowanej “Ewangelie”.

Natura działania aktorskiego. W przejściu od “Ewangelii” do”Apocalypsis” wizja i forma takich pojęć jak organiczność, spontaniczność i dyscyplina ewoluowały, zmieniały się. Cała ta praca w gruncie rzeczy rozbiła te formuły. By stworzyć “Apocalypsis” działania, postępowanie aktorów ze sobą  musiały uzyskać inną jakość i konsystencję. Nieznane wcześniej  w “Akropolis” czy w “Księciu”.  Na to trzeba było czasu i cierpliwości. W pewnej rozpaczy czy złości, wobec tego, że jest się w pułapce swego wasnego profesjonalizmu.  Rozpaczy artystycznej i egzystencjalnej. Ta przemiana rodziła się  stopniowo i nie była jeszcze dojrzała nawet w pierwszym i jedynym wykonaniu spektaklu na tzw. premierze w lipcu 68.  

Przemiana. To tak jakby w tych ludziach zaczęła krążyć jakiegoś innego rodzaju krew.  Dyscyplina w pewnym specyficznym sensie musiała się rozluźnić, zniknąć,  – przestać być wartością ostentacyjną – musiały się rozewrzeć szpary i prześwity, przez które inna rzeczywistość, “współczesność” by tak rzec, – jej obecność w znaczeniu egzystencjalnym, mogła się przecisnąć i wsączyć. Dezynwoltura, swoboda,  nonszalancja nawet,  budowa na elementach “zachowywania się”,  a nie gra kompozycyjna i realizacja teatralnej (teatralizującej) partytury.  Nie obraz, nie utwór, a realność. Konieczność owej chwili, doniosła paląca konieczność 68 roku.  (do tego co polityczne trzeba by wrócić osobno, to szeroki temat). Nie teatralna więc choreografia z pietyzmem realizowana ale precyzja już inna, trudniejsza, przetworzona i ukryta. A nie polegało to tylko na technice, wręcz przeciwnie, od techniki trzeba było się już uciec. Dezynwoltura, “deprawacyjna”, nie tylko w jakimś wypracowanym artystycznym jej obrazie i ekspresji, lecz dotykająca wręcz z rdzenia egzystencji. A to wszystko nie mogło polegać na jakimś profesjonalnym aktorskim “wyćwiczeniu się”.

 Rola Ryszarda Cieślaka – (tu różne kolejne nazwy : Umiłowany, Ślepy, dopiero na koniec Ciemny). Książę versus Ciemny.  Niebezpieczeństwo.  Pójście podobną drogą, granie świętej ofiary jak w “Księciu” było widziane jako błędne. Jako “książę” Ryszard był  pierworodny i gigantyczny.  To było oczywiste. “Książę” był zbudowany na apoteozie nieugiętości i wierności, czystości i romantyzmie. W “Ewangeliach” stale jeszcze kołatały się tego pozostałości (residues). Gdyby tak zostało, byłby to krok w sumie dewaluujący.  Po prostu “Książe”, rola Ferdynanda w jej ogromie nie dawała na to przyzwolenia. “Książę Niezłomny” sprawił przeto niemożliwość “Ewangelii”.  

A był jeszcze w tym czasie element rozdarcia między osobowością Ryszarda, a tym co miał inkarnować czy grać.  Ryszard nie był wcale ani dobry ani święty.  I wcale nie chciał ani takim być ani to w swej pracy inkarnować.  Miało się wrażenie, że dla niego był to czas by teraz zagrać coś bardziej “złego”.  Był w nim ku temu potencjał. I byłoby to dla niego wyzwoleniem.  W zespole wokół niego panowała trochę atmosfera jakiegoś zażenowania tą sytuacją; złościła ona kolegów aktorów wokół Ryszarda. Postać-rola-praca Ryszarda, Ciemnego egzystencjalnie była zbudowana już na rozpaczy. Nie tej późniejszej której doznał w “po teatrze” i która była innej natury. Ale na tej rozpaczy, która jak delikatne łącze – jak wzburzona woda między Scyllą i Charybdą musiała płyną między rolą Księcia Ferdynanda i Ciemnego. Ta narastająca rozpacz – i też odpowiedzialność oczywiście, twórcza i osobista – rodziła się w sposób widoczny już wcześniej, w okresie przed “Apocalypsis”, w czasie prac nad “Ewangeliami”. (Przecież “Książę Niezłomny” był wówczas grany wieczorami równolegle i często – widać było jak mu trudno było jednoczyć i ewoluować po “Księciu” z jego wieczornymi realizacjami). Ryszard w końcu tę batalię wygrał.

Aktorzy w “Apocalypsis”. Każdy był w swym własnym momencie na rozdrożu egzystencjalnym i artystycznym (a też często życiowym). Wszystko to było przesiąknięte poczuciem końca, a dla Grota nawet jakimś etycznym rozpadem. To już nie był tylko kryzys, jak dawniej “twórczodajny”. (Czyż Grot nie twierdził często wcześniej – gdy jeszcze panował – jeśli nie entuzjazm – to teatralna wiara i nadzieja, że to wszystko od kryzysu do kryzysu, od erupcji do erupcji, że żywot zespołu teatralnego jest jak życie psa : mniej więcej dziesięć lat ? A zespół teatralny to najlepiej nie więcej jak dziewięć osób. Akurat tę liczbę pamiętam, nawet nie dziesięć). Wewnątrz samego zespołu, między nimi – element gniewu, konfliktu, destrukcji. Wszystko to było  motorem i paliwem, nośnym prądem energetycznym. Stanowiło tego spektaklu podstawową, energiotwórczą podskórną rozżarzoną lawę, diabelnie niebezpieczną jednak, bo potem już mogło nie być dalszego ciągu – (i tak to przecież w końcu w pewnym sensie się stało).

Sam przebieg, układ scen w tym czy innym opisie lub zapisie tego nie oddaje. Nie oddaje tego podstawowego elementu “irae”, (wściekłości i rozpaczy). Aura końca. I tu słowo ‘apokalipsa’, w swym brutalnym, doczesnym dla tego Zespołu sensie, jest odpowiednie. (zob. dziennik Z.Cynkutisa w rozdziale “Ludzie”).

I teraz taki aspekt. W poprzednich utworach (w Księciu Niezłomnym, w Akropolis) mimo ogromnej transpozycji, – jak prześnienie na nowo dawnego śnienia – dramatu, w odległą i samorodną, a jednak pokrewną z dziełem wyjściowym, artystyczną materię. Były to utwory, które “niosły” i poniosły. Dokonania w fachu i sztuce. Były one, poza wszystkim dogłębnym przewartościowaniem teatralnych praw, wychodzeniem poza konwencjonalizm ; terenem boju był teatr i jego profesjonalizm ; szukanie rzeczywistej, możliwej jego istotności i powagi. Zdobywanie jej. W ten sposób jak “Książę Niezłomny” niósł tego aktora, tego człowieka, tego, który był “księciem” – księciem Ferdynandem do stanu everymana, i który stał się dosłownie “księciem tamtych teatralnych czasów”– niósł do krańca aktorskiego rzemiosła i aktorskiej sztuki. Na pewnej specyficznej aktorskiej drodze, do krańca możliwości. To był prawdziwy horyzont, akt ultime aktora.  “Apocalypsis” to już jednak co innego. Teraz kto inny dochodzi do swojej ultima thule. Bardziej twórca-reżyser, jeśli jeszcze takim mianem moża go tu określić.

“Apocalypsis cum figuris”. Dlaczego ? (why ? pourquoi ?) dlaczego do diaska ten artysta, ten Grotowski ze swoim Zespołem, dlaczego ci ludzie teraz tutaj dokonują takiego czynu. W najbardziej egzystencjalnym sensie. I w tym momencie. Bo czy wystarczy tłumaczenie, że przecież jest to tylko chęć stworzenia utworu teatralnego o doniosłego i bulwersującego, o historycznym wkładzie w dzieje sztuki teatralnej i ogólnej ? – by się tak górnolotnie wyrazić. Oczywiście, w teatrze, w sztuce post mediewalnej taki motyw może być wystarczający – (iść do przodu, odkrywać, być awanturnikiem). W porządku.  Tak było w końcu z poprzednimi utworami mimo ogromnego przetransponowania.  A tutaj ? …

*

Sama partytura słowna Apocalypsis cum figuris to urywki, w większości strzępy z Biblii oraz fragmenty dzieł o fundamentalnym znaczeniu. Słowa założycielskie, słowa początku z jednej strony, a z drugiej symptomy końca, rozpadu, tzn. choćby tego, do którego właśnie dotarliśmy. Bodziec z cywilizacyjnego początku, niby klapnięcie poniżej pleców noworodka, by zaczerpnął oddech i żył, a z drugiej lament konania. Dzieje się to w miejscu, na tej tu sali, gdzie wszystko porzucone, zbrukane, okruchy jakieś, płyny, spermy i plwociny, po ziemi, porzuconej, martwej, jałowej.  To miejsce to “Waste Land“, wysypisko, i w nim lamentacje : Eliota, Ciemnego, Jeremiasza, Iwana Karamazowa na swój sposób, – i lament Jerzego Grotowskiego (a ponadto, w głębi, w tle lament Faustusa-Adriana Leverkhuna).  I wszystko to jak okrutny żart (practical joke) jaki został komuś sprawiony. Jemu ?  Nam może ? Coś ma odejść i już nie wracać i to coś jest tu maltretowane i dobijane. Te zszargane teksty-cytaty biblijne są dobijane, jak ten chleb nożem na początku.  Też na nich dokonuje się egzekucja – nie tylko na powtórnie przybyłym tu niby “Mesjaszku”, prostaczku, który wyraża się wysokiego lotu słowami Eliota i łacińskimi śpiewami Jeremiasza…  Apogeum tekstowego sponiewierania następuje w tzw. scenie Lepresorium (tej z Guantanamerą śpiewaną), frenetyczne, ostateczne, wykrzykiwanie biblijnych fraz, już nie tylko bezczelne, rozmyślnie prowokacyjnie i cynicznie jak we wcześniejszych scenach, ale krańcowe i końcowe, – taka była tych biblijnych wykrzykiwań progresja i konsekwencja. Tu żarty się kończą i kończy się wszelkie “cytowanie”, zostaje tylko Dostojewski, rozpaczliwy poemat Eliota, ryk przy dorzynaniu “baranka” i lament Jeremiasza.  Tak, zabawa się skończyła. Definitywnie. Nawet zabawa w teatr.

*

W zasadzie nie czułem potrzeby, obowiązku czy konieczności jakiegoś skrzętnego opisywania Apocalypsis. Inni to zrobili,  patrząc z zewnątrz, na świeżo, z bogatym wyposażeniem intelektualnym i uprawnieniami. Istnieje klasyczna analiza Konstantego Puzyny, jest też opis Małgorzaty Dzieduszyckiej o dużym teatrograficznym znaczeniu, i inne.  Jest też rejestracja video zrobiona po latach w Mediolanie, mimo że bez charakteru (z różnych przyczyn), to w końcu jest dostępna i każdy kto chce, może przebieg spektaklu zobaczyć. W moich dawnych notowaniach pozostały z jednej strony zapisy technicze, “przebiegowe” (nie warto do nich wracać), a z drugiej osobiste refleksje nieco uwznioślone, płynące na fali asocjacyjnych fantazji.

W takim stylu :

Czym więc pod warstwą oczywistego “scenariuszowego” wydarzenia o nieudanym powrocie Mesjasza w postaci jurodiwego prostaczka, ze wszystkimi silnie skojarzonymi biblijne i liturgicznie “żywymi figurami” – jest ten spektakl ? Byłażby to rzeczywiście głównie mroczna opowieść o Jego ponownym przyjściu i odrzuceniu, gwałtownym i bezwzględnym, z finałem z Dostojewskiego ? Ten akt, ta akcja, ta struktura, wywołują w nas wrażenie ważnych, pięknych, a przy tym wspaniale obrazoburczych, religioburczych, (a nawet, jeśli kto chce, bluźnierczych co dyskusyjne) teatralnych działań. Analiza, opis ? Gdy chcemy opisać “Apocalypsis”, gdy chcemy ten spektakl ogarnąć i pojąć, wpadamy w pewną pułapkę, która każe nam widzieć to co piękne i głębokie. I to nam nieco przysłania rdzeń. Też i mnie, przy opisach i interpretacjach trudno mi było wyzwolić się od tego uroku.

W tamtych czasach tak to z nadmiernym patosem formułowałem sobie (proszę wybaczyć ten nalot wzniosłości) : że „gdy epoka umiera, umierają jej założycielskie, fundamentalne  teksty, – i wówczas mamy “apokalipsę z figurami” (lub “apokalipsę w figurach”)…  że “trup, któremu rosną jeszcze paznokcie i włosy bawi sią w cytowanie życia”… że to “kulturowy demontaż wyspy, z chichotem pustoszenia”, że „skała naszych pradawnych mądrości i wiary łamie się i kruszeje”… że to „rabowanie świątyni i żegnanie odchodzących bogów w upiornym karnawale, w malignie, w gorączkowej wyprzedaży i w akompaniamencie ryku : „zadźgać tego Baranka” – no i zadźgać coś w nas samych, nie tkwić w tym obumarłym świecie.  I : „niech to wszystko sobie idzie i już więcej nie wraca”. Kto ?  kto ma nie wracać ? Nie tylko „kto”, także i jeszcze bardziej „co”. W nas. A ta dziewczyna na początku (jeszcze nie jest to Maria-Magdalena w tym momencie), przebija nożem ciało, – miłość naszą do nas samych nam zabija ?

 “Apocalypsis”, jest też odwróceniem światła, jasności w ciemność (renversement de lumière en obscurité). Widzeniem poprzez ciemność. Był taki moment wcześniej w próbach, gdy Ryszard był po prostu ślepy, miał białą laskę i grał ociemniałego. Zostało to niemal całkowicie stonowane, pozostało tylki w jednej scenie.  Ciemny Ryszard nie jest niewidomy, on widzi inaczej, dysponuje widzeniem noktowizyjnym, (vision nocturne), jak nocne zwierzę. Ciemny, jak ten nocny kot co chodzi po obejściu i wszystko prześwietla wzrokiem i widzi.  Widzi inaczej, widzi inne. I następuje zderzenie tych dwóch światów, tego co wyłożone, namacalne, banalne – z tym co dostrzegalne à travers de l’obscurité. Istnienie wywabione z “ciemni” … I lament, lament i lament – z głębiny i czeluści.

 I dalej górnolotnym tonem w mych dawnych nottkch : “że ta apokalipsa, tzn. Apocalypsis cum figuris, to do cna wyczytana, wyssana i skamieniała księga. Kamień leżący w miejscu narodzin, kruszeje gdy chcemy go odczytać na nowo.  /…/. Nasze korzenie rozsadziły skałę. I teraz to możemy sobie tylko zbierać odłamki naszego świata, połamane kamyki przeróżnych kształtów i kolorów i bawić się okrutnie demontowaniem wyspy, na której żyjemy”.

***

Można sobie postawić takie pytanie : co “Apocalypsis” odrzucała, co Grotowski odrzucał. Nie jest to pytanie artystyczne (np. że odrzucała jakiś rodzaj teatru, teatralnego postępowania, aktorskiego “zachowania się” choć to oczywiście też po części i dość mimochodem), ani teologiczne, bo to było dalekie Grotowskiemu, jakieś teologiczne dyskusje i argumenty, czy prowokowanie – choć hierarchia kościelna się na to nabrała. Zdanie końcowe “idź i nie przychodź więcej” jest chyba najbardziej bluźnierczym zdaniem jakie w chrystianizmie można było wypowiedzieć. Ale ani Dostojewski, ani Grotowski nie mówią tego bezpośrednio, od siebie. To zdanie jest spoza dwóch, a u Grotowskiego nawet trzech murów, pośredników. Iwan, Inkwizytor u Dostojewskiego, u Grota jeszcze do tego Szymon-Piotr, aktor, uzurpator, fałszywy kapłan. Czy to zdanie jest też tylko cytatem ? O nie ! tego się tak nie robi – on ne fait pas cela à la légère.  /…/

Czy spektakl Apocalypsis cum figuris musiał imperatywnie mieć taki tytuł ? Czy mógłby w ogóle nie mieć słowa “apokalipsa” w tytule ? Czy mógł mieć inny tytuł zachowując dokładnie tę samą formę ? Niewątpliwie. Przecież nawet nie ma w nim tak wiele tekstów z tej ostatniej Księgi, sam przebieg nie ma wiele wspólnego z wizją z Patmos, ani wizualnie z “figurami” Dürera. No dobrze. Ale wybrano (wybrał on, Grot) słowo “apocalypsis” – nie apokalipsa jakaś ogólna np. ale właśnie szczególna : Apocalypsis i to “z figurami”. Ma to specyficzną genealogię. Przechodzi z Dürera za pośrednictwem Tomasza Manna na Adriana Leverkühna, a teraz przejmuje go, dziedziczy, przywłaszcza sobie, Jerzy Grotowski (dla ostatniego swego teatralnego dzieła).  

Grotowskim z Adrianem Leverkühnem byli bowiem w szczególnym związku.

Kwiecień i maj 68. Grot zwykł był po nocnych próbach przechodzić nad ranem z Zygmuntem Molikiem (taksówką przyjeżdżali w gruncie rzeczy) na ulicę Sienkiewicza, gdzie w służbowym mieszkaniu zamieszkiwał Zygmunt i gdzie ja też od pewnego czasu miałem swój mały pokoik. Po opróżnieniu kilku kieliszków brandy z Zygmuntem (na co pozwalali sobie tylko gdy następnego dnia  był dzień wolny) i po tym jak Zygmunt już się położył, Grot wyciągał mnie na długie rozmowy. Były to, między innymi, opowieści wypełnione zdarzeniami z jego życia. Trwało to często do świtu i dłużej. Potem, bywało, szliśmy w południowym już słońcu na ul.Benedyktyńską do jego malutkiego mieszkania na parterze (to tam właśnie widziałem po raz pierwszy przypiętą pineskami do szafy tzw. „mandalę” – „koło życia” (tybetańską thangę), którą przywiózł z Indii, o której pochodzeniu opowiadał, jak o jeszcze innym osobistym micie : – jak to pewien stary Lama malujący pędzelkiem przy drodze (podobnie jak w “Kimie” Kiplinga) podarował mu ją, czy coś z tym rodzaju, etc.

Wśród mnogich wówczas opowiadań usłyszałem i to : że gdy podróżował po Chinach to miał ze sobą i czytał “Doktora Faustusa” Manna, i że gdy w czasie jakiejś wycieczki płynął po Jankcykiang fala chlapnęła i zalała mu książkę na pewnych stronach, które właśnie były otwarte, – że pozostał po tym ślad (bawiło go to, że nadal jest żółty). Bawiło go wielce, że właśnie pewne specyficzne stronice zostały zażółcone i naznaczone. (Czy to wszystko tak było, nie wiem ale to nie ma znaczenia.)

Przy tym twierdził też kilkakrotnie w owych rozmowach, że wedle niektórych wierzeń i przekonań – a mówił to ze zmrużeniem oka, pewnie by nie nie uchodzić za zbyt przesądnego – iż fakty w naszym życiu często są znakami, które nam mówią i należy umieć je słuchać. A więc : stronice w “Doktorze Faustusie” naznaczone, ochrzczone żółtą wodą z Jankcykiangu. A potem jeszcze inne wspomnienia z młodości i z dzieciństwa : jak to będąc chopcem uwielbiał długie kąpiele w zimnej wodzie w Sanie, i jak kiedyś prze brzegu został pobity przez grupę przeciwników za swoje ówczesne poglądy polityczne. Potem choroba, ktorą mu zaanonsowano (przepuszczał, że to na skutek tych zimnych kąpieli i pobicia). I o tym jak uciekł, uratował się w ostatniej chwili spod noża w szpitalu, gdy chirurg zabierał się już do wycinania mu jednej nerki. O poczuciu, że żyje w czasie pożyczonym – w niepewności – na kredyt. I jak to, gdy był studentem w Moskwie pewien mądry doktor poradził mu wyjechać na Kaukaz, na słońce, gdzie gorąco i sucho. Chodzić. (To to w/g niego po częściu przynamniej jeśli nie uzdrowiło, to obniżyło jego chorobę do rangi przewlekłej, z bólami głowy (mówił “głowne bóle”, bo lubił i bawiło go to określenie, którego Adrian używał.) I w końcu : jak w Moskwie był na śmierć zakochany w pewnej dziewczynie (Natasza czy Natalia… jak teraz nie wiem) – i jak ta wielka pasja młodzieńcza została unicestwiona. Natasza czy Natalia, została na moskiewskiej ulicy śmiertelnie potrącona przez auto.      

Od dzieciństwa niemal, niepewność dalszego ciągu, choroba, złe prognozy – poczucie, że to zapożyczony czas, Jangcykiang, Rzeka Żółta, włóczęga w czasie studiów po Kaukazie, zabita miłość. A więc “naznaczony”.

Przeczucie, determinanta ? biograficzna projekcja ? syndrom, obsesja ? Życia ukonstytuowanie ? Pakt może ? W każdy razie coś od czego nie łatwo się uwolnić, gdy się sobie to wbije do głowy. Los spokrewniony z Leverkühnowskim, z konsekwencjami i zakazami, które za tym idą. (Później w dalszej biografii Grota inne wydarzenia jeszcze bardziej ugruntowały w nim tę obsesję, ale nie teraz tu o tym mówić.)

Mnie przy tym przy tym oczywiście nie było, ani Chinach ani w Moskwie, ale byłem na ul. Sienkiewicza i po drodze na Benedyktyńską. I to tylko opowieści i opowieści, jego opowieści… No ale nawet gdyby np. on w ogóle nigdy tą rzeką ani żadną łódką nie płynął, gdyby nawet nie był nigdy w Chinach (a był) lub gdyby nic nie chlapnęło itd, itd … to w gruncie rzeczy to ma niewielkie znaczenie. Właśnie wtedy, w tym momencie : dokładnie w marcu i kwietniu 68 (tych fatalnych dla Polski miesiącach) Ewangelie otrzymały nowy tytuł. Ja byłem tym, który słuchał, głównie słuchał, bez wkładu z mojej strony. To wtedy ta kreacja, utwór, tak długo, trzy lata najmniej, rozpaczliwie wydobywana i tropiona (niczym Ahab ze swoją załogą) otrzymały swój nowy tytuł, – nie tylko jako bardzo stymulujące zapożyczenie. Tytuł ten także, a może przede wszystkim, to osobisty sygnał : “jestem tu w tym momencie mego życia, na takich rozstajach …”. Sygnał nie tylko nadany na zewnątrz – ale także dany sobie samemu, determinujący i będący determinantą.  Bowiem utwór, który otrzymał w tym momencie nazwę “Apocalypsis cum figuris” pozostał na zawsze ostatnim teatralnym dziełem Jerzego Grotowskiego.

2.

A potem “Apocalypsis cum figuris” wyprowadziło, by tak rzec, Teatr Laboratorium z teatru.  

Tzn. Grotowski wyprowadził się i wyprowadził swój Zespół z teatru poprzez  “Apocalypsis” i podczas tej pracy.  Jest rok siedemdziesiąty, spektakl jest ukończony i pełny. Ma w sobie ogromny  ładunek.  Ale w powietrzu wisi już druga apokalipsa –  w sensie ‘objawienia’. Bynajmniej to nie błahe : jeden z największych twórców i realnych reformatorów teatru z tamtych lat, porzuca, na dobre czy na złe swoją dziedzinę – a nawet wręcz ją publicznie poniewiera  – tę która go ugościła i którą on zapłodnił – przynajmniej w wersji jaką sam realizował, i którą nobilitował na swój własny bardzo szczególny sposób.

Więc próba przewartościowania samego sensu “Apocalypsis” : tak jak wpierw  była artystycznym dziełem teatralnym, wyznaniem osobistym twórcy, artystycznym świadectwem czasu i pokolenia, to teraz nadano jej jeszcze inne funkcje : ma być też przedsionkiem spraw innych, innych aspiracji. Jesteśmy więc w okresie poszukiwania “Święta”. Już rodzą się takie pojęcia jak “wehikuł”  (sztuka jako wehikuł), który czemuś służy poza sobą, nie jest tylko tym czym jest wprost, jak każdy artystyczny utwór.  Więc co w takim momencie można było czy trzeba było zrobić z takim spektaklem, by ten nie stał w sprzeczności z samym sobą ? Trudna sprawa. Bo teraz trzeba mniej gniewu i odrzucenia, a więcej braterskiej akceptacji.

Jak wiadomo wprowadzono zewnętrzne zmiany, bez ławek, widzowie siedzą stłoczeni na podłodze, inne ubrania aktorów, już nie kostiumy, a zwykłe, osobiste. Ale co ważniejsze, na ile to było można, na różne sposoby starano się  przekształcić je z dzieła konfrontacyjnego, zamykającego, w dzieło otwarcia. ńa nową płaszczyznę (techniki formy?)  międzyludzkiego spotkania, – dopiero projektowanego, jeszcze odległego w realizacji, przekraczającego granice sztuki, odchodzącego od niej nawet radykalnie.  Spektakl ten miał teraz być więc ludzkim nowy obszarem porozumienia, operującym w innej częstotliwości, w innym zakresie promieniowania. Jasnym czy tylko na ile możliwe, jaśniejszym. Zapowiedzią nowego, przedsionkiem jakiejś Arkadii. Purgatorium przedwstępnym może. Platformą spotkania, magnesem dla … i możliwością wspólnej podróży. Czy wszystko to było możliwe ? Czy to wszystko mogło być tak zrozumiane przez młode pokolenie ? – (bo to o nie chodziło), o to kontrkulturowe – w krajowej wersji określane ciepłym, politycznie ostrożnym mianem  “ludzików” –  (tak to się przez pewien czas u nas mówiło).  A wszystko to jednak bez jakiejś radykalnej zmiany struktury spektaklu.  No i Aktorzy teraz nie działają już pod fatalnym przeczuciem nieuniknionego rozdarcia, nie odrzucają się tylko, lecz się też nawzajem szukają. Jeden drugiego, ale także każdy siebie samego. Ta konfrontacja to już nie zagłada, nie koniec, lecz możliwość, jakieś “otwarcie”.   Na widzów, tych młodych, patrzą teraz z pewnym przyzwoleniem.  Aktorzy, ale nie tylko, my wszyscy nawet, mamy być “przy nadziei” – w radości człowieka przed podróżą. Fantazmaty to, utopia ?

Czy mogła nastąpić jakaś istotna zmiana w planie mitologicznym tego spektaklu ?  Jeśli jest to opowieść, powiedzmy, o powtórnym przyjściu Chrystusa i jego odrzuceniu, to tym razem ma to być, jeśli nie jego pozostanie (bo to dramatycznie niemożliwe scanariuszowo), przynajmniej zejście przez niego w człowieka bardziej świetlistego.  Dotarciem w nas do tego elementu, który jest marzeniem “świątecznym”, sakralnym.  Były też próby przeformułowania ostatniego zdania “idź i nie wracaj więcej” : na – … “no idź sobie”, czy “idź już” itp., wypowiadanego teraz przez Szymona-Piotra (Antka człowieka, aktora na tej sali) w innym tonie, ciepło, a nie w sensie definitywnym, by “więcej już nie wracał”.  A nawet to w ciemności powiedziane : “no idź już” miało być adresowane do młodych widzów w ukrytym znaczeniu : “no teraz dość, wystarczy, ale potem będziesz mógł tu do nas wrócić, bracie“. Wielce radykalne oddalenie od Dostojewskiego i jego Inkwizytora rodem z rozgorączkowanego umysłu Iwana Karamazowa.  Oczywiście, utwór teatralny, spektakl, chyba jako jeden z niewielu w sztuce w ogóle może i ma prawo ewoluować – zarówno technicznie  jak i w swych intencjach i w zmiennym świetle swego czasu. Jednak przy tej strukturze dzieła, w wypadku “Apocalypsis”, to karkołomne. Konsekwencje na dłuższą metę dla samego tego utworu jakim była “Apocalypsis cum figuris” to już inna sprawa.  Wydaje się, że w ten sposób została mu przecięta jedna aorta.

Dramatyczny to okres, rzeczywisty osobisty dramat niektórych aktorów w Zespole. Moment dla wielu z nich ostatecznego wyjścia z wielkiej twórczej przygody, przygody młodości i dojrzewania lub pierwszego przejrzewania. A przecież przynajmniej w kilkorgu z nich strumień inwencji i potrzeby artystycznej na pewno nie wysechł – musiał się w tej sytuacji jakoś ukryć, – wpłynął pod ziemię.  Choć w niektórych budził się dopiero, dopiero dojrzewał.

/Inne teksty wokół “Apocalypsis” mogą się jeszcze znaleźć w Varia i Aneksach/

======================================================================

3.

DODATEK OSOBISTY.

Z  ZAPISÓW Z 1969 ROKU.  ANI OPIS ANI ANALIZA. SKOJARZENIA I REAKCJE, KIEDYŚ SIĘ WSĄCZYŁY I POZOSTAŁY, I BLISKIE I TEŻ ODLEGŁE OD INTENCJI SPEKTAKLU.

Kontekst. W 1969 na wiosnę Lech Raczak prosi mnie o współpracę przy spektaklu “Dumy o Hetmanie” w Poznaniu. Grotowski jest niechętny, w końcu stawia warunek : mam zapisać przed tym w ciągu tygodnia osobiste asocjacje opisowe “Apocalypsis cum figuris”.  Mówi, że to powinno być osobiste i “asocjacyjne”.  Nie tłumaczy specjalnie po co (dopiero potem się wyjaśniło, że chodziło m.in. o elementy do wykorzystania w opisie dla cudzoziemców po angielsku, by to dawać to widzom w Nowym Jorku).  Montuję jakąś całość, pozostaje to jednak tylko tekstem osobistym, raczej nie do wykorzystywania w końcowych publikacjach.

Też całego tekstu mówionego w spektaklu tu nie wprowadzam, tylko pewne słowa dla zaznaczenia scen i usytuowania. Rozmyślnie też nie dzielę tego na sceny i paragrafy, bowiem nie w ten sposób ten spektakl istniał, był on spiralnym nieprzerwanym ciągiem.

*

(WERSJA BRULIONOWA. NIE DO DRUKU)

Wejście – Chleb i nóż – Nominacja – Złożenie dziecka w kołysce – Ostrzeżenie – Lizus – Przebudzenie się dziecka – Parodia drogi krzyżowej – Macanki i opilstwo – Wesele – Kuszenie – Cytaty towarzyskie – Łazarz – Hiob – Miłość w ogrodzie – Dwie gracje – Trąd pijacki – Zagonienie i zapaść – Kroki w ciemności – Ostatnia Wieczerza – Męka Baranka – Śmierć – Handel i przepędzenie – Przyjaciel – Oskarżenie – Kobiety u grobu – Ostatnie słowo i wyrok – Lament.

*

Oni tu leżą. Tu nużają się w tym co porozlewali po ziemi. Tu zabawa się odbyła i wypełniła – zabawa została wydrążona i zjedzona. Tu wyssana i wypluta ostatnia pestka w tę noc. Pokładli się w przełęcz otępienia. Co się teraz narodzi z nasienia rozlanego po ziemi ? Jaki owoc wyrośnie z orgii niezapłodnienia ? Przestrzeń jest pusta. Na podłodze leży pięć ludzkich postaci. W pół uniesieni, wpół wsparci nie witają nas niczym, są gotowi na nasze wejście, czekają tu złożeni, przyciśnięci do ziemi, jeden tylko bidota okryty czarnym płaszczem skulony tuż przy wejściu pod ścianą na uboczu. Patrzy na pozostałych i na tych co wchodzą. Wszyscy, poza tym jednym w czarnym płaszczyku-prochowcu, są ubrani na biało, jakby im z ubrań wyciekły barwy i został tylko kurz i bród. Drzemią, są zamyśleni w siebie, oczy ich patrzą, ale puste, coś w nich przymglone. Czy widzą wchodzących, czy nas czują ? Tam na przeciw wejścia jedna twarz uniesiona;  widzi nas gdy wchodzimy. Widzi, ale nie odbiera, ta twarz dopuszcza, zezwala, jest w tych oczach obojętność. Cisza. Jest jasne, że możemy tu pozostać i zobaczyć co się będzia działo.   Chleb życia  O, już się ktoś unosi. Przy podłodze, od białego zawiniątka przy ziemi, podnosi się śpiew dziewczyny. Jej czarna schylona głowa, skulona postać na środku powstaje, dźwiga się na nogi. Obok odzywa się ciemny głos. Śpiew dziewczyny i głos bosego zawiązują się w niezgodny węzeł i milkną. Maria-Magdalena (Elizabeth) : De cierto, de cierto …  Jan : Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam. /—/. Bosy w zakamarku brzucha i spodni coś wysupłuje, napój jakiś ? pozostałość jakiejś wódki, resztki z libacji schowane na smutną chwilę ? siorbie z ręki, wytrząsa resztkę, dziewczyna też zachłanna na to co on tam ma, wysysa mu wszystko z dłoni. Przylgnąć, umazać się… jego ręka jej usta, masz ćpaj, przylep się, spij, upaćkaj. Wyssana ręka już, a teraz ona mu coś da, nóż mu wkłada w dłoń. Zamyka mu palce na rękojeści, ostrze w brzuch mu skierowuje. Pchnij się nożem tą dłonią zbrukaną, spłukaną, wylizaną. Nie przełkniesz już tego pokarmu : mogłeś pić, jeść, gwałcić, ale tego pokarmu już nie przyjmiesz w siebie, stanie ci on w gardle, nie uda ci się spłodzić ani potomka ani swojej nieśmiertelności, nie będziesz nigdy Bogiem, nosisz w sobie śmierć, twą miłość można przebić nożem. Obok zawiniątko białe leży. Ona rozwiera mu to co wewnątrz. Bochenek chleba. On patrzy, z nożem w dłoni, w dziwnych podskokach podbiega ku chlebowi, cios gwałtowny, wbija noż w podłogę obok ręki. Ciemnowłosa odskakuje. Bosy na czworakach, ujmuje chleb, przyciska go do podbrzusza. Dziewczyna wlepia oczy, on się podrywa, przyciska chleb do piersi, ona chce mu go odebrać, sczepiają się, padają, walczą, wreszcie ona odchodzi na stronę i patrzy. Teraz już sam leżąc na plecach zsuwa chleb między nogi, trze przyrodzeniem, chleb mu się napręża, i wreszcie opada. Dziewczyna idzie długim ostentacyjnym krokiem na środek po ten noż wbity w podłogę. Podchodzi do leżącego, odbiera mu chleb, ten oddaje go już bez oporu, ona przesuwa chleb po ziemi trochę na bok i raz ! i dwa ! – dwukrotnie przybija nożem. Leżący odpowiada krótkim jękiem na każde przebicie. (…) I wtedy Antek, Szymon-Piotr odbiera chleb i mówi “Wstańmy”. Dość tego. Przechodzimy do sprawy.  Teraz Nominacje. Ktoś tu chce się zabawić ? Pretendentów wielu, na karnawałowy tron. Ale ten tam pod scianą w kącie siedzi.  Antek : Wstańmy. Wszyscy się unoszą. Antek do Zbyszka : Ty jesteś dziecko. Zbyszek nobilitowany. Błogosławi, mówi do innych, Antek nominuje Elizę Marią Magdaleną : Umyj i namaść nogi jego. Eliza namaszcza plwociną nogi Zbyszka. Antek do Zygmunta : Judaszu wskaż go. Zygmunt wskazuje, Mowa Zbyszka do Antka. Antek wyprowadza Ryszarda na środek. Łamie i je chleb. Jedząc : Urodziłeś się w Nazarecie. Śmiechy. Chcesz trochę wspomnień z dzieciństwa ?  Szymon Piotr : urodziłeś się w Nazatecie. Jesteś dziecko. Dla nich umarłeś na krzyżu. Jesteś Bogiem. Dla nich umarłeś na krzyżu, a oni cię nie poznali. Szymon Piotr : Ty jesteś dziecko. Teraz to już wiedzą kim każdy ma być w tym czarnym święcie (pascualnym może) co jest grane i do czego to doprowadzi. Tak, tak, bawią się. Łazarz : Błogosławiąc bądź błogosławion, siadajcie tu przy mnie. Skąd was przyniosło ?  Szymon Piotr : Mario Magdaleno, umyj, namaść i wytrzyj nogi jego. Maria Magdalena ! Judaszu wskaż go… Łazarz : Ja od chleba ich ujść mogę /…/ A czartów widziałeś u tych ? Szymon-Piotr ; A ty jesteś JudaszMaria Magdalena. Niesienie, pierwsza aluzja do finału i drogi cierniowej. Ciemny wskakuje w ramiona, które niosą go, karmią i składają w dziecięcej kołysce. A pieśń pieszczotliwa usypia go przypomnieniem ramion ostatecznych. Monolog Antka. Potem Gąsior. Pdchodzi do Ryszarda. Ryszard wskakuje na niego. Ten go niesie, Eliza za nimi. Idą dookoła. Stanley śpiewa : Wisi na krzyżu, Antek składa Ryśka na ziemi. Jan (śpiewa) : Wisi na krzyżu /…/ Intrygant. A teraz Piotr obudzi święte zwierze i spuszcza ze smyczy sforę jego czcicieli. Niech się wielbią, niech się gryzą. Szymon Piotr : Dwadzieścia już wieków minęło /… / /…/ Przecz żeś przyszedł nam przeszkadzać. Judzenie. Judasz składa pierwszy donos. Judasz : Człowiek, który sprawił wieczerzę wielką /…/ a ułomne i ślepe i chrome wprowadź. Zaćmienie. Dziecko budzi się i żegna gasnące światło swoich oczu. Odtąd świat, w którym żyć będzie, to świat dostrzegalny tylko w ciemności – inny świat, wydobyty nie światłem, dniem i promieniem, lecz wywabiony czernią, ukryciem, niewiedzą i nieświadomością. Ale czy rzecz znikniona oczom ukrywa się za zniknięciem, czy też ujawnia się w ciemności ? I kto jakie ma oczy : czy ten jest ślepy, co widzi w dzień, a nie widzi nocy, czy ten, co noc widzi a nie widzi dnia ? Tekst Ryśka-Ciemnego : Skoro nie mam nadziei … Skoro nie mam nadziei bym jeszcze powrócił /…/ Po cóż bym opłakiwał minioną chwałę zwykłego królestwa ? Mówi o tym, że nie wróci już za dnia, nie odnajdzie jasnego światła, nie dojdzie do tych miejsc, gdzie się rodzi rzeka, bo źródła już wyschły, a kwiaty nie rozwijają się, wszystko co mija odchodzi bezpowrotnie i tylko słowa mogą mówić za nas minionych. Próżne wysiłki – nie uda się wyjść z nocy, gdy po nocy nie ma już świtu, bo noc i dzień wtuliły się w siebie i nie zobaczysz już światła jeśli nocą żyjesz. Ah, jedyna nauka jaka nam pozostała, to zapominać pamiętając. Druga aluzja do finału /kaźni/. Piotr znów myśli o chwili, gdy pożegnalny karnawał się skończy : dźwiga na plecach krzyż, idzie i pada pod jego ciężarem. A Ciemny rozpoznaje w nim baranka i pędzi za nim, pędzi że aż hej … Monolog z krzyżem ciężkim na plecach.  Szymon Piotr : Straszliwy i mądry duch /…/ /…/ i przepadną im chleby twoje. Barania głowo ! – baran buc ! Puknąć go trzeba w tę głupawą głowinę.Szymon Piotr : Tam w tym ślipiu to się cipa trzyma cipy i nic więcej ! Jan : Ciup na fajki ! Macanki i opilstwo a rozkrochmalony Ciemny przeinacza Pismo. Macają się tu i ówdzie, do dupek sobie sięgają, do fajek się pchająCiemny : Nie trwóżcie się… Nie trwóżcie się o duszę waszą, azaś dusza ważniejsza jest niż pokarm ? I ciało niźli odzienie ? Szymon Piotr : I widzałem wodę wychodzącą z prawego boku świątyni… Alleluja. A wszyscy których ta woda dosięgła zostaną zbawieni. Alleluja.  Jan : Gorzała w nim siedzi a nie krew. Wesele w Kanie Śpiew : Gdy wesele było w Kanie.  Ach jakie śliczne, jak marzenie, Wędrujący orszak okrąża Ciemnego, który marzy o siostrze i matkę swą wspomina dziewczęcą wśród kwiatów i zieleni dnia. Oblubieńcy podchodzą zaczerpnąć życia z tego, który jest miłością wcieloną … Ciemny : Która szła między fijołkiem a fijołkiem /…/ na tym wygnaniu.  I nagle łup, łup, łupu cupu – wiatr, święto szczęśliwych głupców, taniec dziki, radość opętana, śmierć miłowania … Na koniec kwocza ceremonia wysiadywania jaj. Wykluje się nam pisklę, które zabijemy i zjemy moja kochana. A ten tu zapóźniony biesiadnik odtańczy taniec na cześć nieudanego kurczaka. Sam jak kurczak wzbije się w powietrze. Oto wzlot bezgrzesznej miłości. Kuszenie św. Antoniego. Śpiewają. Opadają go Antek przy ściane. Wpierw Zbyszek i Zygmunt, taniec, kopulacja. Eliza piersi, brzuch, Stanley obnażenie. Wszyscy razem opadają go, przewracają. Podchodzi Ryszard, oni odskakują. Cuci go klepiąc. Czyści mu but. Antek dosiada Ryszarda. Cwał. Wszyscy śpiew. Zrzuca go. Ryszard sam biega dalej.    Siedem radości upodobało sobie Piotra – popatrz na to, ciemne dzieciątko. Siedem występków oblazło mu ciało – nie odwracaj oczu królewiczu. Siedem chichotów trze się o niego – spojrz chłopcze. Siedem grzechów w jednej pieśni – dla ciebie. Przyjdż tu – zobacz. Oto na ołtarzu twój przyjaciel. Czemuś zostawił go samego ?Podłość pełza po nim, łapy po miód wyciąga, muchy go pokochały, a on kota lubi leniwego. Czemuś go opuścił ? Wróć szybko, bo go załaskotamy, ocuć go, zetrzyj zeń błoto i zawieź z powrotem do śmiesznej powagi. Nie daj mu zginąć, nie daj. Hej jedzie pan, jedzie – śpiewajmy na cześć zajeżdżonego konia.  Przypowieści – odraza Judasz : kto nie wchodzi drzwiami do owczarni, ale wchodzi inędy, ten jest złodziej i zbójca. Takie sobie tekściki, by potwierdzić na czym to stoi, w czym się bawimy, by nie było wątpliwości. Lepkie świństewka to przecież. Przylepimy ci do czoła, w uszka wciśniemy.  M.M : Łóżko nasze kwiecia pełne.  Łazarz : Jeżeli zwiedzione jest serce moje do niewiasty i jeślim czyhał u drzwi przyjaciela mego, niechajże miele innemu żona moja, a niechaj się inni nad nią chylają, boć to jest sprośny występek. MM : Tam tobie dam piersi moje.  Jan : I wyszedł koń ryży, a siedzącemu na nim dane było aby zabrał. Judasz : Kto ma uszy ku słuchaniu niechaj słucha. Ale komuż przypodobam to plemię ? Podobne jest dzatkom, które chodzą po rynkach i wołają na towarzysze swoje i mówią : graliśmy wam na piszczałce a nie skakaliście.  (oddaje mu laskę z pocałunkiem – głośnym cmoknięciem. Ple, ple, pleć pleciuga -Teraz wszyscy jakoś obłudnie zażenowani. A On w odosobnienie (jak stary Dziad).  Ciemny : Chociaż nie mam nadzieji bym jeszcze powrócił /…/ nie pozwól byśmy drwili z siebie pełni fałszu. Wszedł we mnie groźny tekst. Wbiję wam go w trzewia. Tak, tak   Jestem sam – mówi – a każde moje zbliżenie wami rzuca, jestem sam, a wijecie się pod moją samotnością, nie możecie znieść jej siły – nie możecie wytrzymać samotnego spojrzenia, bo nie potraficie ani prawdziwie być razem, ani naprawdę sami, jestem dla was kalekę, bo stoję w półkroku, ale stąd widać lepiej waszą nagość, waszą jasność. Jaśni jesteście, przezroczyści, widzę na wskrość, i tylko widzę, że nie potraficie nie drwić z siebie. Nie wrócę do was. Wskrzeszenie Łazarza Twarz twojej śmierci, chcesz zobaczyć, a może naszej ? Łazarz : Zwątpiłem już więcej żyć nie będę. Bo się teraz w proch położę a choćbyś mnie szukał rano nie będzie mnie …  Śpiewają tara bum. Zygmunt i Eliza niosą Zbyszka. Układają. Jedzą nad ciałem, Śpiewają do Ryszarda. Zawodzą. Ryszard mówi : Łazarzu wstań. Zbyszek wstaje. Śmiech.  Spiew „tara bum, tara bum“. Umarł umarł i już leży na desce ….  Powiedziane jest, że nie umrzesz na zawsze, napisane jest, że cud odda nam życie. Więc śpiewają na cześć śmierci, śpiewają hymn pogrzebowach błaznów … tara bum tara bum… Im większy będzie ich płacz, im bardziej pochlebny szloch, tym większa uległość wskrzesiciela, tym większa jego przegrana. Cud powtórzony po raz wtóry jest /to/ kuglarską sztuczką. Powtórz, powtórz ! wrzeszczymy tym „tarabumem” ! Czyń swą powinność ty błaznie. Ciemny : Łazarzu ja tobię mówię wstań. (śmiech Łazarza. Pułapka) Aha, mam cię, no to co, jak się teraz masz ? chcesz się pokochać ?   /Dziwny mroczny dialog, oni rozmawiają naprawdę. Wstręt i nienawiść/. /  Cynkutis-Hiob ; bo ja cierpię, a ty też ze mną pocierpisz, obłapię cię, naopowiadam ci o moim cierpieniu. O celu cierpieniaMonolog Zbyszka Łazarza : Któż może czystym uczynić /…/ proszę kędy jest ? Podchodzi do Ryszarda. Bierze chleb z … Łamie go. Mówi, przytyka mu chleb, pokazuje. Ryszard odpowiada, monolog. Zbyszek rozbiera się do połowy. Obłapia. Całuje. Mówi. Ryszard mówi : źle z moimi nerwami.  Odrzuca go, ciągnie do po ziemi jak ochłap, rzuca pod ścianę. Łazarz : Któż może czystym uczynić /…/ proszę kędy jest ? Ciemny : Ja ci pokażę coś co niepodobne /…/ trup coś go posadził w ogrodzie czy już kiełkuje ? Łazarz : Niech zginie dzień któregom się urodził /…/ Zażem nie milczał, zażem nie był spokojny ? Ciemny : Źle z moimi nerwami. Tak źle /…/ o kluczu myśli i myśląc o nim utwierdza więzienie.  Łazarz : Jako niewolnik pragnie cienia /…/ wspomnij iż żywot mój wiatrem jest. Ciemny : Uczyniłem w niewiedzy wpół świadomie… Nieznana moje własne… Dno przecieka i szpary trzeba by uszczelnić.  Tu Ryszard : trzy białe lamparty. Zbiera zbiera chleb dokoła siebie, mówi idzie w kąt. Kto z martwych powstał może o wszystko pytać, wszystko może ofiarować za krótką odpowiedź, bo był tam skąd jeśli się wraca, to tylko po to, by rozmawiać z Bogiem, by zapytać o pytanie – „gdzieś był gdy ja zakładałem fundamenty świata ? Ale wyschniętego drzewa nie można pytać o życie… Wprowadzenie do ogrodu. Piotr wciąga Ciemnego do łoża. W imię szczęścia trzody miłujcie się i oddawajcie się sobie nawzajem. Łowy miłosne. Miłość, pragnienie jelonka. Stanley do Elizy : Idż ! pokażę ci. Ciemny : I tu jest rozum kto ma mądrość. Kąpiel z kobietą i z łukiem. Stanley biegnie trzy razy. Ryszard trzy razy strzela. Świst wiatru, w oddali wycie psa.  Słyszysz ? To tylko bieg jelonka w piersi obudzonego szmerem drzew, ciągłym nasłuchiwaniem dalekich głosów czy już nadchodzisz. To sarnia tęsknota i niepokój łuku o tego, który wśród drzew przemyka w popłochu między dwoma zbliżającymi się brzegami. Dlatego strzelam do ciebie po raz pierwszy i patrzę jak wracasz. To wiatr pragnienia go uderza, by odnaleźć jeszcze przed ujadaniem psów. Z gwiazdami w widzeniu, z biegnącym oddechem, spleciony już na zawsze z cięciwą, wybiega na przeciw łukowi. Dlatego strzelam do ciebie po raz drugi i zamykam oczy. Opętany śpiewem myśliwego, rozdarty biegiem lasu, znaczący drogę krwią jelonek naszego szukania jest już tu, gdzie chciał być. Dlatego strzelam do ciebie po raz trzeci i umieram. Bądź pozdrowiona… Ciemny ochrypłym głosem : Pani, trzy białe lamparty siadły pod jałowcem /…/ Dzięki matce za ten ogród.  Panny głupie, Eloi, Eloi Teraz ci dwaj pokażą jak to być powinno, jak oblubieńcy nawiązują miłość, jak prowadzą miłosną rozmowę, jak dziewki nogami się splatają, jak się tam wzajem odwiedzają, jak miłość dojrzewa, jak się powinni śpiewać pieśń pochwalną, jak wyglądają zaślubiny, jak miłość triumfuje i jak się zbiera jej owoce. Łazarz : O jakaś ty piękna. Judasz : O jakaś ty piękna. Łazarz : Przybywaj miły mój. Judasz : Przybywaj miły mój a bądź podobny sarnie. Lepresorium   Reprezentacja. Quantanamera. Śpiew i taniec quantanamera. Opowiadają sobie i na zewnątrz ku widzom. Śpiew i taniec, Ryszard chodzi w koło, coraz szybciej, wreszcie płoszą go. Miota się, pada przy chuście. /?/ Antek zakrywa światło. Ciemność. Co się narodzi z martwego nasienia  ? Zenit orgii, szczytowanie karwnawału. Zapowietrzeni nadużyciem, zarażeni śmiechem-rykiem pascalnym, a może skazani na przymusowe leczenie, choć z tego już nie można wyjść, nie można się cofnąć – to trzeba będzie skończyć. W tej chorobie można już tylko chodzić z drewnianą kołatką na brzuchu, z odpadającym ciałem, rozpadającą się duszą i krzyczeć : Jeszcze tańczymy, rozpadamy się w tańcu, oto nasze wymiotne strzępki : Guantanamera guajira Guantanamera ! Jan : A mam przeciwko tobie, że niewieście Jezabel /…/ który bada nerki i serca … Guantanamera guajira Guantanamera ! Piotr : Tam naruszona jest matka twoja, tak zgwałcona jest rodzcielka twoja. MM : Miły mój jest biały i rumiany. Łazarz : Rozdzierają na mnie usta /…/ rzucił się na mnie jak olbrzym. Judasz : A o północy stał się krzyk /…/ mówiąc: nie damy. Guantanamera guajira Guantanamera ! Ciemny nie może w to wejść. Niech sobie tu pobiega wokół nas. Bo my w drewnianej więziennej klatce. On jest z innego czasu, nie może pójść razem z nami. Niech krąży wkoło jak domokrążca, niech żebrze. Niech ogląda łakocie przez szybę – nie dla niego to powietrze, którym oni oddychają – mogło by go zabić, gdyby się tu wdarł… Jan : I tak ujrzałem konie /…/ siła bowiem koni jest w ich pyskach i ogonach.  Judasz : Albowiem jako człowiek precz odjeżdżający /…/ wykopał dół w ziemi.  Guantanamera. Jan : A drugi wyszedł wołając głosem /…/ po wędzidła końskie na 1600 stadiów. Łazarz : Człowiek nierozumny nabywa rozumu, choć się jako źrebię leśnego osła rodzi człowiek. MM : Zwlokłam suknię moją – umyłam nogi moje. Piotr : Na łóżku mojem w nocy szukałem tego, którego miłuje dusza moja, czukałem a nie nalazłem… A on już biega. Jeśli wpadnie w nasze koło, jeśli go tu wpuścimy struje się powietrzem, wejdzie w noc. Wpuśćmy go, wpuśćmy, ogarnijmy, niech wbiegnie, już ma dość… Wpadłeś nietoperzu, jesteś nasz. Jesteś zatruty. Tłucz się o ściany, nie znajdziesz już wylotu, gościu z ciemności – stań się noc… Ciemność.  Kroki. Kroki w ciemności. Paląca w oczy ciemnia. Kroi, kroki, bam, bam… I rozwierają się wrota, żywy ogień, ruchome światło wchodzi, świece jak ognisko Piotr je wnosi Szymon-Piotr wchodzi ze świecami.  I co widać ? Zygmusiku Judasiku, Judasiku, znowu leżysz na babie !, zdrajca leży na kobiecie Ledwie głowę uniósł jebaka i już gada : Judasz : Oto oblubieniec idzie, wynijdźcie przeciw niemu. Jan : Dajcie nam oleju waszego, boć lampy nasze gasną. Daje jedną świecę Ryszardowi. Dialog o myciu nóg. Ryszard : nie wszyscy czyści jesteśmy…  Ostatnia wieczerza. Wziął się na lep, wział się na całego, toż to i on już teraz ewangeliami gada.  Piotr : Panie ty miałbyś umywać nogi moje ? Ciemny : Co ja czynię ty teraz nie wiesz /…/ jeden z was mnie wyda.  Piotr : Janie zapytaj kto to jest, o kim mówi. Jan : Kto to jest Chryste ? Judasz : Panie a ja ? Piotr : Judaszu synu Iszkariota, jesteśmy razem. Judasz : Męka Baranka ? Zapusty i Męka BarankaZb rozdaje świece. Prowadzą Ryszarda /Ant i Zygm/ z chustą na szyji. Ryszard na kolanach. Śpiew : chwała wielkiemu i sprawiedliwiemu… Okrążają go i śpiewają : chwała wielkiemu i sprawiedliwemu.  Taki jest upadek. Ostatnie podniesienie i strącenie. Krzykiem, baranim beczeniem prosto mu w gębę, prost w oczy uszy i potylicę. Chodzą na kolanach wokół niego. Wyją. Tak dzwięczy śmierć, taki jazgot każdy kiedyś usłyszy, gdy ulecą na koniec wszystkie nieodpowiedzane pytania, wszystkie oszukane odpowiedzi i będą chciały wcisnąć się w myśl i duszę – i już nie będzie czasu. Stają za plecami. Beczą. Barankowatość mu głosem wciskają. Ryszard pada na wznak twarzą do świecy.  Zbyt wiele pytań za plecami, by móc jeszcze odważyć się żyć. Niech ziemia przyjmie. Antek śpiewa mszę. Ciemny : Jeżeli słowo przepadło /…/ wypluwając z ust wyssaną pestkę. Światło jest mu zdjęte z twarzy. Śpij już może … ale nie… jeszcze ci damy, nie odejdziesz tak łatwo… no to masz jeszcze jedną scenę tu dla ciebie mamy królu, bogaty to ty jesteś, może kupić nas może byś zechciał… Kupczenie w świątyni. Wyprzedaż ostateczna. Oferują swoje towary.  Piotr : in nomine patris … Łazarz: Chryste elejson. Piotr : Sursum corda. Jan : Siebie sprzedam. Judasz : Babę. MM : Golenie jego słupy marmurowa. Piotr : Znowu ci powtarzam /…/ wzgardzisz chlebem ziemskim. Jan : Siebie sprzedam. Piotr : Czy może drodzy są tobie /…/ mają być zaledwie surowcem… Judasz : Babę.  Piotr : Nie. … Występni są /…/ nie dopuścimy cię do siebie. Łazarz : Owszem bym was pożywiał. Piotr : Per omnia saecula saeculorum. Świeże ciało Boga ! Nastawiają karki. Bije ich, rozdaje razy, by wzięli na drogę pamięć o śmierci. Wygania. Zb przytula się do pleców i tekst. Przerwa. Znów kupczenie. Znów bije i wygania. Wybiegają. Zostaje jeden.  Pożegnanie z przyjacielem  A! teraz ten co się przyjacielem mieni, ten tu jeszcze sam został, przyjaciel może, Zostaje tylko jeden ostatni, to on, to ten ostatni przyjaciel ? Stanley odbiega, mówi monolog przy świecach. (S.Weil). Jan : Wszedłeś do mojego pokoju /…/ może mimo wszystko on mnie kocha.  Jan, który został ostatni wyznaje Ciemnemu, że go kochał, że szukał go. Mówi, że miłość jego była samotna i trwożna podobna tej miłości, o której piszą książki niespokojne. Wokół niej buduje swoje miłosne wyznanie. Ryszard podchodzi zdumiony, padają sobie w ramiona. Ryszard znów go bije, Stanley wybiega. Inkwizytor, Oskarżenie. No to teraz posłuchaj sobie spokojnie, już jest cicho, już się kończy…   Zamiast dać twarde podwaliny /…/ tyle nierozstrzygniętych zadań. Aj, jeszcze baby się tu wpieprzyły ! I co tu mamy ?  Kobiety u grobu idą. Tup tup tup tup tup, biblijny cytat nogami wystukany. Nadmierna dokładność pedanteria : pogrzebać go przecie trzeba jak się należy, a potem jęknąć i zaśpiewać żałośnie, i ogłosić, że nie ma go w grobie. Tylko ta płachta po nimDwie niewiasty baby na czarno Eliza i Zygmunt : wnoszą wiadro, miskę, suknie, buty. Myją się ustawiają sią w szereg. Na czarno się ubierają stroją i maszerują. Ruszają, wszystko już wiadomo, pedanteria, padanteria rekonstrukcji… Dochodzą, zwalniają, śpiewają : On wie co udręczenieon zna co … wystarczy, tylko tyle. Nieobecność jego. Figura dokończona. Eliza w przegięciu, Zygmunt monotonny krok w miejscu.  Inkwizytor, Antek ponawia monolog. I cóż tak patrzysz na mnie /…/ … już kilkanaście wieków. Przerywa a te dwie baby tu już po nic, niech sobie idą. Kobiety zbierają wszystko i wychodzą. Antek–Inkwizytor kończy mowę oskarżycielską. Bezpardonową choć i trochę miłosną.  Ryszard Ciemny stojąc na świecami : Ja nie broniłem palących wąwozów /…/ Jakże mi więc ich użyć do zbliżenie z tobą. Szymon-Piotr Inkwizytor  zaczyna gasić świece w różych punktach na podłodze coraz bliżej Ryszarda.  Gasi ostatnią świecę. Ciemno, w ciemności wybrzmiewa lament.  Wszystko wybrzmiewa i wygasa  : Cogitavit dominus /… Deum tuumW ciemności : Idź i nie przychodź więcej.